23 August 2012

Mountain trip.

Siema ludziska! :)) Jak dobrze już wiecie lub nie wiecie, dokładnie tydzień temu wróciłam z prawie 2-wu tygodniowego wypadu z przyjaciółmi nad jezioro. Obiecałam Wam trochę zdjęć z tego wyjazdu, także od dziś rozpoczynam dodawanie tzw. postów wakacyjnych.

Na pierwszy ogień idą góry(tak tak, wiem, przed chwilą pisałam, że był to wyjazd nad jezioro, już wszystko tłumaczę). :) A doszło do tego tak.
Podczas pierwszego tygodnia pobytu w domku, bodajże była to środa(tak! na pewno środa!) otworzyłam swe oczęta (jak przypuszczam, po dość ciężkiej nocy) przesunęłam się na drugi bok i tak sobie pomyślałam: 'Kuuuuurde! Ale super byłoby pojechać w góry, w nasze piękne, polskie góry! Przecież to tak niedaleko. Choć na jeden dzień. Pospacerować trochę, powspinać się, popatrzeć na te cudowne krajobrazy, powdychać świeżego, górskiego powietrza; po prostu jechać. Jechać i zmienić choć na moment swe miejsce. 
Postanowiłam czym prędzej podnieść się z łóżka - PRZEZ, a może jednak DZIĘKI mojemu braku cierpliwości i chęci jak najszybszego podzielenia się tą myślą z innymi - nie było to wcale aż takie trudne. Wyszłam z pokoju i powiedziałam co tam w trawie od rana piszczy; że taki mi przyszedł pomysł dziś do głowy, że to przecież fajny pomysł jest, że przecież bez problemu można go zrealizować, że wystarczy wsiąść w samochód i ruszyć i tak dalej i tak dalej. Muszę Wam powiedzieć, że byłam więcej niż pewna, że to nie wypali; myślałam: zaraz pewnie usłyszę: "Jezu, Zuza! Co Ty znowu wymyśliłaś?!' Z ręką na sercu mogę śmiało powiedzieć, że ku mojemu zdziwieniu, o ile mnie pamięć nie myli, żadnego sprzeciwu nie udało mnie się słyszeć. Było już wszystko wiadome: TAK!

Kolejny dzień, czyli czwartek minął Nam tak samo, jak każdy poprzedni(oprócz jednego szczegółu, ale to tam najmniej ważne, naprawdę); był też chwilowy powrót do domu po najpotrzebniejsze rzeczy; odpowiednie obuwie, cieplusi sweter no i zapas funduszy.

Czwartkowo-piątkowa noc z pewnością nie należała do tych najlepszych. Muszę przyznać, że nawet miałam w głowie myśl: a może by tak jednak nie jechać. Tak bardzo wszystkim chciało się spaaaaaaaać; no, ale jak wyrzeczenia to wyrzeczenia. Wstajemy o 2, ogarniamy się i jedziemy!

I tak oto wyruszyłyśmy.

Magdalena kierowca, Szulcio pilot. Ktoś musiał zająć się ogarnianiem trasy, kiedy ja i Natiska smacznie spałyśmy z tyłu. :) Ahh, ta wygoda.

Już prawie prawie, jeszcze tylko kilkadziesiąt km. 

No i jeeeeeeeeeeeeeeeeeesteśmy! Widziecie to szczęście na mojej buzi? :D

Ruszamy w trasę - kierunek, Śnieżka. I to właśnie było naszym celem. Sami zobaczcie, czy faktycznie udało Nam się ją zdobyć.

Pluszaki również chciały zobaczyć cząstkę świata. :)


Pogoda dopisała w 100-stu procentach! Słońce momentami grzało, ajć grzało. Zero deszczu, ZERO! A cały czas zanosiło się na opady, sądząc po ciemno-granatowych chmurach nad najwyższym szczytem. Deszcze złapał Nas w drodze powrotnej, ale na szczęście już wszystkie grzałyśmy wtedy swoje tyłki w wygodnych fotelach w aucie.


 Kondycji brak. Jedno/dwu minutowy przystanek średnio co 15 minut. Nie było lekko.



 Chwila na zabranie kolejnego, głębokiego wdechu minęła, czas na dalszą wędrówkę. Momentami spacer umilała mi muzyka; wtedy można było się już całkowicie wyłączyć,  zapomnieć o otaczającym nas świecie i pędzić prosto przed siebie; dalej i dalej. Coś typu: niekończąca się podróż.



Drugi plan - Strzecha Akademicka. Długo, oj długo wyczekiwany przez wszystkich postój. Gorąca zupa pomidorowa zadziałała znakomicie, więc można było iść dalej.


 Nie pozostaje nic innego jak podziwiać, podziwiać i... marzyć.






Śnieżka coraz bliżej, ale co dalej? Iść.. może już dość.

Nie ma takiej opcji! Na sam szczyt, marsz!


 I co, i co? :D Bułka z masłem to to może nie była, ale opłacało się jak cholera.

I tak oto wszyscy żyli długo i szczęśliwie. :))


Mam nadzieję, że przyjemnie Wam się ze mną spacerowało przez te kilka minut. Była w tym choć sekunda poświęcona marzeniom? Bo to fajnie jest tak czasem trochę pomarzyć. Naprawdę. 

Z.

No comments:

Post a Comment